niedziela, 25 grudnia 2011

Uwielbiam czas Świąt, a zwłaszcza takich jak te obecne. Jak w życzeniach...spokojne, radosne i pełne optymizmu. Czuje się szczęśliwa gdy te moje słodkie chłopaczki, po dniu pełnym wrażeń, śpią jak aniołki. Ja mam, pierwszą od dawna, chwilę na komputer a zaraz na film. Przesyłam Wam "dobrego ducha" tych Świąt, który zagościł w moim domu, a którym trzeba się dzielić :)

sobota, 3 września 2011

Dzieci kochane


Na jednym łóżku trzylatek owinięty kołdrą po szyje, na drugim łóżku trzymiesięczniak tak pyzaty jak księżyc w pełni...oto mój widok sprzed chwili. Tak sobie siedzę i patrzę na nich i patrze i patrzę, i nadziwić się nie mogę że można kochać tak, że już bardziej nie można. Zastanawiam się też czy ten strach i ta miłość może mieć kiedyś koniec. Chyba nie może i to mnie przeraża.

Ostatnimi czasy, podczas prac domowych i podczas urlopu i w każdej innej chwili oddawałam się roli matki z prawdziwego zdarzenia. Ta rola pochłonęła mnie całkowicie i prawdziwie. Podoba mi się to bardzo...i zaskakuje. :) Do tego Bóg zasłał na mnie cierpliwość anielską ;)

A z rzeczy bardziej przyziemnych. Nic nie pisałam na blogu bo mi się nie chciało. Było wiele ciekawych chwil którymi miałam ochotę się z Wami podzielić ale po prostu niemoc straszna...niemoc okrutna. Podczytywałam Wasze blogi codziennie...komentarzy jednak zero...niemoc absolutna.

Mam nadzieje że moja aktywność internetowa się trochę poprawi. W każdym razie pozdrawiam Was gorąco.

poniedziałek, 18 lipca 2011

marze sobie

Ostatnio żyje w biegu. Pomimo, iż staram się zapewnić maleństwu jak najwięcej rutyny i spokoju to mam wrażenie że ciągle wchodzę i wychodzę. Doba moja to zawieść do przedszkola, pojechać na spacer, wrócić, ugotować...Zdałam sobie sprawę jak dużo czasu spędzam w samochodzie. Tak sobie życie ułożylismy, że wszędzie trzeba podjechać, no chyba że zdecyduje sie na spacery wśród sklepów i samochodów. Kocham to moje życie ale gdy raz do roku wyjeżdżamy gdzieś w totalna głusz to łapie chwile jak tylko mogę. Nie mogę doczekać sie tegorocznego wyjazdy i tak sobie teraz marzę co to będziemy robić albo raczej jak bardzo nic nie będziemy robić..

piątek, 8 lipca 2011

owocowo

Złapałam się na tym, że kupuję za mało owoców sezonowych. Mam beznadziejne przyzwyczajenie do kupowania żółciutkich bananów i drogich jabłek. Walczę z tym jak mogę ale idąc do warzywniaka i widząc ceny czereśni, truskawek itp. to po prostu brak mi słów. Zmuszam się dosłownie do wydania mojej ciężko zarobionej mamony na garść tego i tego i tamtego. Żałuję, że nie mam wielkiej działki warzywno owocowej, na szczęście rodzice posiadają takową. Z drugiej strony, na nieszczęście, staruszkowie moi kochani należą do tych co nie widzą potrzeby sadzenia, siania i uprawiania. Mają porzeczki, maliny i kilka drzewek. Ja natomiast jestem jedyna osoba w rodzinie, która zrywa to co natura dała. Co roku silę się na soki z porzeczek i nawet lubię to robić, a jeszcze bardziej lubię je pić zimą :) W ogóle staram się korzystać z darmowych darów, np. zaczynamy niedługo chodzić na jagody, bo półki spiżarki mamy co roku zapełnione właśnie jagodami a i w zamrażarce kilka woreczków ucisnę. daleka jestem od kupowania drożyzny w sklepie i robienia z niej przetworów, może to i zdrowe ale czy koniecznie opłacalne?

środa, 6 lipca 2011

Domek

 U mojej mamy remont pełna gębą. W ramach tegoż przedsięwzięcia pozbywa się wszelkiej maści bibelotów, a ma ich "tysiące". To po niej odziedziczyłam duszę zbieracza, poszukiwacza staroci, bywalca giełd i tymże podobnych. Czasem mnie zadziwi znajdując prawdziwą perełkę, innym razem zadziwi mnie jeszcze bardziej, przynosząc totalny kicz w postaci szklanej kaczuszki made in china, wartej co najmniej 50 gr. No cóż ciężko odróżnić ziarna od plew. W każdym razie miała wyrzucić widoczny na zdjęciu domek, ja jednak szybko go porwałam. Dla mnie ma wartość mega sentymentalną. Nie wiem skąd ona go ma ale taki sam miała moja babcia z napisem Zakopane, widywałam tez taki u sąsiadek babci, które raz w życiu opuszczały swoje wiejskie życie i liczne dzieci aby wybrać się na wycieczkę w góry. Wszystko co jest związane z domem mojej babci  ma dla mnie duże znaczenie więc nie mogłam dopuścić aby domek wylądował na śmietniku. 

Termometr zawsze pokazuje temperaturę 20. Temperatura całkiem znośna ale lepiej by było gdyby pokazywał stan faktyczny :) W dzieciństwie wmawiano mi że jak do przodu wysunie sie pan to będzie deszcz a jak pani to słońce (albo na odwrót). Wtedy wierzyłam a teraz wiem, że można ręcznie regulować ;)

P.S. Sępie się jeszcze na baby w babie ale jeszcze mamuśka nie chce oddać.

pozdrawiam Was słonecznie

piątek, 1 lipca 2011

Z życia Matki

Nie trzeba przekonywać żadnej matki o tym, że przy noworodku ciężko znaleźć chwilę na "zajęcia dodatkowe i poboczne", tzn. sprzątanie, gotowanie, relaks przy książce. Jednak ja jakoś wyjątkowo nie mogę się ogarnąć. Przy pierwszym dziecko poszło łatwiej. Teraz muszę tak to wszystko poustawiać aby ten większy miał obiad po przedszkolu i abym była do jego powrotu "obrobiona" z robota. Muszę przecież poświęcać też czas przedszkolakowi co by nie czuł się odrzucony, więc nie ma szansy że po południu coś porobię. Rano natomiast zaspokajam wszelkie potrzeby najmłodszego. Najmłodszy natomiast jest bardzo aktywny i nie śpi zbyt wiele, no i do tego posiada niekończącą się i nieogarniętą potrzebę ssania. Szczęśliwie dla niego zaspokaja ją na moich "wykończonych" piersiach. Niestety poszedł w ślady starszego brata i nawet nie próbuje zaskoczyć na smoczek. Cóż ja mogę w tej sytuacji zrobić? Raczej niewiele. W sumie to staje na głowie aby zadowolić jednego i drugiego. Mogłabym to wszystko ..."^&$&*&)@!! Ale wiadomo życie Matki nie jest proste i jak się chciało to trzeba teraz stanąć na wysokości zadania, a nie marudzić tak jak ja tu teraz :)

wtorek, 21 czerwca 2011

Nareszcie razem



Niby byliśmy razem juz od dziewięciu miesięcy, ale teraz to już tak na prawdę, na serio i na zawsze. Tak realnie a zarazem nierealnie. Gdy patrzę na ta mała istotkę to sobie myślę jaka ona malutka, jaka bezbronna i od nas zależna. Teraz w końcu My i dwa Synki.

Przypomniało mi się jak to jest gdy wchodzisz do pokoju a tam pachnie dzidziusiem.
Przypomniało mi się jak to w nocy co chwile trzeba się budzić, by sprawdzić, przewinąć, nakarmić.
Przypomniał mi się ten stres, czy jest w porządku, czy na pewno wszystko robię dobrze.
Przypomniało mi się też jakie to męczące ale co ważniejsze, jakie to cudowne mieć w domu BOBASKA.

Poznałam tez całkiem nowe uczucia. Trzeba dzielić serce dla Dwóch. Trzeba patrzeć jak skrycie cierpi Starszy gdy poświęcasz się dla Młodszego. Jak nie płakać gdy płacze Starszy i chce się ze mną bawić właśnie wtedy gdy muszę karmić Młodszego. Jak zrobić by nie był stratny ani jeden ani drugi. Wiem, że to minie...

czwartek, 2 czerwca 2011

lody, lody dla ochłody

W ostatnie upały przydał się mój pojemniczek do robienia wodnych lodów. Gdy go kiedyś dostałam myślałam, że będzie wiecznie zbierał kurz w mojej szafeczce ale w te gorące dni okazał się wybawieniem. Po chłodniku na obiad nie ma to jak chwila ochłody. Wystarczy do pojemniczków nalać jakikolwiek sok, do zamrażarki i chwile poczekać. Ja osobiście uwielbiam wodne lody i zwykle w okresie letnim wydaje na nie majątek ale w tym sezonie prawdopodobnie przyoszczędzę ;)

niedziela, 29 maja 2011

Dzisiaj na obiadokolację spagetti. Z mięsem mocno przysmażonym, raczej mało zdrowym. Uwielbiamy to danie ale jest to prawdopodobnie jedno z ostatnich takich przez najbliższe miesiące. Osobiście uważam, że wszystko smażone jest beee i karmiąc piersią przez co najmniej 3 miesiące będziemy wszystkie mięsa piec lub gotować. Nie chcę  maluszka już od małego faszerować byle czym. Szkoda tylko, że takie nawyki nie zostają nam na dłużej.
Mam jeszcze w zamiarze najeść się do bólu truskawek, bo potem nie będę ryzykować ;)

sobota, 28 maja 2011

Drzewko miłości

Drzewko miłości dostałam od synka na Dzień Mamy, oczywiście wręczenie prezentu poprzedziły tańce, rymowanki, piosenki. Nie będę pisać jaka jestem dumna i szczęśliwa bo każda Mama wie, jak wzrusza taki pierwszy w życiu przedszkolny występ tylko dla Niej.

piątek, 27 maja 2011

piracki przybornik

W ramach wyznawanych przeze mnie: recyklingu, nie wydawania pieniędzy na prawo i lewo i kreatywności pani domu :) powstał taki oto przybornik na łóżeczko. Przy pierwszym dzieciaczku nie był mi w ogóle potrzebny bo wówczas miałam małą półeczkę ale teraz półeczki nie mam i nie wyobrażam sobie jak w środku nocy będę musiała latać po pokoju i szukać chusteczek czy pampersów.
Powstał z mojego starego niebieskiego swetra, do środka można wrzucić np. jakieś gazetki. No i najważniejsze dwa "pirackie woreczki" na te najpotrzebniejsze przy pielęgnacji rzeczy. Ta czacha może nie jest zbyt niemowlęca ale trzeba pamiętać, że pokój należy też do trzylatka, który nie zgadza sie juz na zbytnie słodkości w swoim otoczeniu ;)

czwartek, 26 maja 2011

w końcu zakwitł :)

Ponad rok czekałam na te upragnione pączki. Mój ukochany już wiele razy chciał je, jak to nazwał patyki, wyrzucić. Jednak opłaciła się cierpliwość. Może nie wygląda zbyt okazale , prawdopodobnie brak nawożenia sprawił że nie obsypał sie kwiatami zbyt licznie, ale dla mnie jest piękny.

W sumie ten storczyk ma dla mnie teraz znaczenie symboliczne. Dzisiaj rozwinął się pierwszy pąk i uznaje to jako kwiat na dzień matki od mojego synka. Drugi pączek to będzie kwiatek od mojego drugiego synka, a jeszcze się nie rozwinął bo synek ciepli się w moim brzuszku. Idąc tym tropem gdy zakwitnie drugi pąk to powinnam urodzić :) Od przesądów jestem daleko ale taka mnie dziś myśl naszła :)


Wszystkim Mamą, w tym tej jedynej Mojej Mamie, życzę tego co najlepsze.

niedziela, 22 maja 2011

Co to dziś do picia Pani poda

Dzisiaj zapowiada się leniwie i gorąco. Moje chłopaki pojechały na wycieczkę trochę dalszą niż zwykle i niestety nie dostałam na nią zaproszenia. Mój stan już  mi nie pozwala na wojaże i tak to sobie siedzę sama w domu :) i się reeelaksuję.

A \na zdjęciu mój ulubiony dzbanek z Bolesławca. Uwielbiam naczynia z tego zakładu. Ich ceramika jest rękodziełem, jest oryginalna i po prostu dla mnie piękna. Mam dzbanki, kubki, miseczki i różne inne a gdy tylko coś mi się przypadkiem stłucze to lecę do Cepelii uzupełnić kuchenny asortyment. 

Ale chciałam w zasadzie napisać Wam co to dzisiaj sobie za orzeźwiającą herbatkę zrobiłam. Generalnie ostatnio piliśmy ciągle soki z kartonów ale gdy nadeszły cieplejsze dni okazało się, że dziennie tych soków nawet z 4 kartony mogliśmy wypić i trochę przestało sie to kalkulować. Zaczęliśmy więc robić w wielkim dzbanku wode z cytryną a dla dziecka niestety z dodatkiem cukru. Ale gdy woda nam się nudzi to w pogotowiu czeka herbatka, którą robię z samego rana ( 2 torebki owocowej, 1 torebka miętowej, troche cytryny) i gdy taka esencja się naparzy dolewam trochę zimnej wody z butelki. Przepyszna i orzeźwiająca a jaka tania :) Ale oczywiście wiadomo, że najlepiej pic samą wodę ;)

sobota, 21 maja 2011

to co bardzo lubie

 To co bardzo lubię to nasze prawie codzienne spacery po pracy. Ja i mój M jesteśmy aktywnymi ludźmi i daleko nam do wiecznego grilowania i leżenia brzuchem do góry ;) Pod tym względem to dobraliśmy sie idealnie. Co ważniejsze jesteśmy zwolennikami ruchu na świeżym powietrzu i nie ważne czy śniegi czy deszcze. Ja to już nie mogę się doczekać aż będę mogła zrobić kilka rundek wkoło parku. Gdy tylko urodziłam mojego pierworodnego synka przestały mnie zadowalać róże karnety na zaduszone sale i rozpoczęłam, a w zasadzie rozpoczęliśmy, etap rekreacji na łonie natury. Na szczęście dziecko wdało sie całkowicie w nas i za naszym przykładem biega i skacze ile mu sił starczy. Na szczęście numer dwa jest takie, że tatuś z synkiem się świetnie dogadują i nie ma mowy aby nie mieli dla siebie czasu. Ja to trochę jak taka księżniczka zawsze jestem za nimi w tyle. 

Moim skromnym zdaniem uważam, że niektóre kobiety za mało angażują swoich partnerów w wychowywanie dzieci a już zwłaszcza synów. Niestety rozumiem też, że wielu mężczyzn to bardzo oporna materia i jak raz im się kiedyś wpoiło, że tatuś to po pracy odpoczywa i chce mieć spokój, to teraz będzie trudno to zmienić.
Sami wybraliśmy się kiedyś ze znajomymi i dziećmi do parku i było nam bardzo głupio gdy tamten tatuś rozsiadł się na ławeczce  a mamusia musiała biegać za dzieckiem. Powstał pewien konflikt interesów bo to zwykle ja siedzę i przyglądam się jak chłopaki szaleją. Na szczęście jakoś daliśmy rade ale spacer należał do tych bardzo nieudanych. Wtedy zdałam sobie sprawę, że niektórzy nie potrafią aktywnie spędzać czasu a wyjście do parku to głównie tylko na ławkę i lody. Osobiście dziwię się jak młodzi ludzie mogą tak statycznie wychowywać dzieci ale z drugiej strony może mam zaburzony punkt widzenia, bo w sumie gdy dobierze się dwójka mało aktywnych i spokojnych ludzi to pewnie trudno wymagać aby dawali inny przykład swoim dzieciom. Byłoby to najpewniej mało naturalne.

Weekend zapowiada się pięknię więc życzę Wszystkim aby wchłonęli jak największą ilość świeżego powietrza :)

czwartek, 19 maja 2011

Hogg i takie tam inne


Im bliżej rozwiązania tym bardziej nie mogę się doczekać. Chciałabym przytulic i ucałować te małe dziecię, które teraz tak dzielnie uczestniczy ze mną dosłownie ze wszystkim. I tak jak w pierwszej ciąży byłam zlękniona i czytałam wyłącznie poradniki dla mam, tak teraz czuje spokój a wręcz pewność siebie. Mam ogromne przekonanie, że podołam w spełnianiu potrzeb noworodka i rezolutnego przedszkolaka a i może o sobie i mężu nie zapomnę. Nie wiem czy wpływ na to wszystko ma mój szybko kroczący do przodu wiek czy może oszlifowanie charakteru. Jestem jednak pewna, że to ja chcę kształtować moje dzieci i mam zamiar dawać im wszystko co najlepsze, według oczywiście schematów obowiązujących w naszej małej rodzince. Nie dam się zwieść kolorowym magazynom i wielkim producentom a nawet uznanym autorytetom pediatrii. Wspaniale mi z tym, bo mam wrażenie, że weszłam w taki etap iż wiem czego chcę i powolutku do tego dążę, szczególnie jeśli chodzi o sferę macierzyństwa. 

W pierwszej ciąży czytałam klasykę dla młodych mam a mianowicie "Język niemowląt" Tracy Hogg i uważam, że wtedy dużo mi ta książka dała. Teraz z niektórymi rzeczami się nie zgadzam ale jedno muszę autorce przyznać: w sposób bardzo konkretny pisze jak ważny jest szacunek do dziecka od pierwszych jego chwil. Każdy kto nie uznaje tego typu książek powinien się przemóc i chociaż pod tym kontem  ją przeczytać. Nie ma nic piękniejszego niż rodzice, którzy traktują swoje dziecko jak prawdziwą osobę, z należytym jej szacunkiem. Niestety po dziś dzień wiele babci jakoś zapomina o tym fakcie. Sama przypominam sobie jak wg. dobrotliwej babci mój pierworodny powinien zasypiać nie w ciszy ale co najmniej przy dzwięku telewizora czy rozmowy, bo w przeciwnym razie będzie potem problem. Ale gdy zapytałam owa babunię czy ona zaśnie przy grającym telewizorze to odpowiedziała, że absolutnie nie...ona musi mieć ciszę absolutną. Wykazała się więc dla mnie całkowitę nietolerancją dla drugiej osoby ale prawdopodobnie w oczach babci taki niemowlaczek nie ma praw ale musi się dostosowywać do otoczenia. Na szczęście wielu mądrych rodziców wie, że dzieci są różne i nie ma co wymagać od maluszków rzeczy niemożliwych a lepiej po prostu je kochać, wspierać i powoli popychać ku samodzielności.

środa, 18 maja 2011

tort czekoladowo wiśniowy

Na trzecie urodziny mojego synka zmobilizowałam się do zrobienia tortu. Niestety nie ozdobiłam go w całości masą plastyczna więc nie ma takiego super efektu. Wyrabianie tej masy jest bardzo męczące i trzeba włożyć w to dużo siły a ja raczej staram się teraz nie nadwyrężać. Z masy plastycznej zrobiłam jedynie zygzaka (dla niewtajemniczonych-tak nazywa się to autko). Tort powstawał w warunkach okropnego upału i po wyjęciu z lodówki praktycznie po 5 minutach już topniał. Termometr wskazywał w domu 29,5 stopnia. Ale najważniejsze jest to że smak tortu był po prostu wspaniały...tak tak...sama siebie zadziwiłam. Wiśnie z czekoladą i do tego wszystko niezbyt słodkie. No nie wiem jak to zrobiłam a mistrzem cukiernictwa to ja nie jestem.

Morał taki, że każdy może zrobić super pyszny tort :)

wtorek, 17 maja 2011

twórcza moc, apetyczna niemoc

Taki oto wieszaczek powstał w mojej "pracowni domowej" na zamówienie dla malutkiej dziewczynki, która lubuje się w różach. Jest słodziutki a tworzenie go sprawiło mi dużo radości. Zauważyłam, że  im bliżej porodu tym mam większy zapał i chęci do prac twórczych. Cieszy mnie to bo taka formę aktywności w domu to akurat bardzo lubię :)
Niestety niezbyt entuzjastycznie wygląda u mnie sprawa odżywiania. Na ostatnich badaniach wyszła lekka anemia, co mnie bardzo zdziwiło, bo ani w pierwszej ciąży ani w innych słabych okresach życia to mi się nie zdarzyło. Zawsze myślałam, że mam żelazną i nie do ruszenia morfologię. Jednak nie...Dobrze że to już finisz. Strasznie nie chce mi się kombinować z jedzeniem ale staram się jak mogę...wsuwam wszystko z dużą ilością żelaza i mam nadzieje, że po porodzie będę miała lepsze wyniki. A na zdjęciu poniżej sałatka z jogurtem i warzywami (wszystko co znalazłam w kuchni) i moje ulubione bułeczki z serem prosto z piekarnika.

czwartek, 12 maja 2011

botwinkowo mi

Uwielbiam zupe botwinkową, jest pyszna a i zdrowa podobno. Robię ją ze składników, które widać na zdjęciu + na koniec jogurt naturalny do talerza....mniam (no czasem dodam jeszcze kilka ziemniaczków). Kiedyś nie robiłam zup bo myślałam, że nie umiem i że to bardzo trudne aczkolwiek próby podejmowałam. Niestety moje wychodziły zawsze, jak to mówią w jednej reklamie, płaskie i bez smaku. Poszłam więc po poradę do babci i cioci, które to uchodzą za rodzinne guru kucharskie i szczycą się pysznymi i zdrowymi zupami. Wszystko pięknie ładnie ale niestety moje kucharskie guru bardzo mnie zawiodły, okazało się że obydwie stosują kosteczki, kuchareczki, vegetki bądź inne wspomagacze smaku. No i wyszedł sekret pysznego smaku ich zup. 

Ale uwaga nie załamujmy się...ja znalazłam sposób na smak zupy bez glutaminianu sodu czy czegoś tam jeszcze.

Nie ma się co oszukiwać zupę warto na czymś zrobić, np. na kości. Będą wtedy pięknie pływały tłuszczowe oczka ale no smaku to nam nie da. Same warzywa też smaku nie dadzą. Trzeba dodać przyprawy, niestety nie jest to takie proste bo trzeba je najpierw wszystkie mieć a potem dodać w odpowiednich proporcjach. I wtedy znalazłam w sklepie ze zdrową żywnością mały plastikowy słoiczek z napisem: bulion warzywny, a w składzie same przyprawy: pietruszka, koperek, oregano i jeszcze kilka...i nic poza tym...same suszone przyprawy. Dodaje do zupy 2 łyżki tego cudownego dla mnie specyfiku i wierzcie mi zupa ma smak, nawet powiedziałabym, że lepszy od kostkowej. Uważam że jest to super alternatywa dla tych wszystkich polepszaczy zupnych.

Zupy robię więc na tym bulioniku warzywnym no i czasem też na mięsie. Ja jestem raczej antymięsna ale chłop w domu lubi sobie zjeść. 

Dodam jeszcze że ten bulion warzywny widziałam też w jakimś supermarkecie obok kostek rosołowych i tym podobnych.

Na koniec spuentuje, że zupy są fajne i można w nich przemycić trochę warzyw dla dzieci. Niestety my się nimi nigdy nie najadamy :) więc jak jest tylko zupa na obiad to wiadomo, że za godzinę wszyscy będziemy głodni chodzić ;)

p.s mimo wszystko porcję żelaza z botwinki wszyscy ładnie wchłonelismy :)

poniedziałek, 2 maja 2011

Dni ciągną się leniwie. Są rodzinne zabawy i przyjacielskie spotkania. Pralka właśnie spiera z naszych ciuchów ślady ostatniego ogniska. Jak piękne są te wspólne chwile. Słucham Raz Dwa trzy i myślami odbiegam w niedaleka przyszłość. Ciesze się bardzo że w naszym życiu decydujemy się czasem na rzeczy nie do końca zdroworozsądkowe i że nie prześlepił nas materializm i że widzimy to co nie zawsze widoczne i ciesze się że są wśród nas ludzie życzliwi i nie chcą zawsze czegoś za coś i że wspaniale jest dawać tak po prostu...


piątek, 15 kwietnia 2011

Właśnie zakończyłam prasowanie dziecięcych ubranek. Normalnie prasowania nienawidzę i robię to bardzo rzadko ale w tym wypadku była to czysta przyjemność i pełna satysfakcja :) Czuję wielka radość a zarazem lekkie poddenerwowanie tym iż niedługo będzie nas więcej. Nie mogę tego nazwać strachem bo wewnętrznie czuję, że dam radę ale jest to coś w rodzaju dziecięcego szczęścia na wieść o wizycie Mikołaja...zaraz tu będzie :) 

Zostało mi około 7 tygodni i modlę się by dotrwać jak najdłużej. Mam uzasadnione obawy gdyż pierwszy synek wyskoczył troszkę przedwcześnie. Mimo iż wszystko było ok to koszmary mnie nie opuszczają. Czuje się bardzo ciężko i daleko mi do wiosennej lekkości a do tego codziennie śnią mi sie porody, odchodzące wody i inne rzeczy na które jeszcze troszkę za wcześnie. Jakby tego było mało to hormony juz mi chyba działają na innych obrotach bo jestem bardziej płaczliwa, wrażliwa i takie tam ...

Życzę wszystkim słonecznego weekendu. U nas zapowiada się pięknie i mamy zamiar korzystać do bólu, bo właśnie jesteśmy uwolnieni po ospie i możemy się dotleniać, skakać i szaleć na dworze.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Miłe chwile w towarzystwie kropeczek

Jednego dnia piękne słońce, rower, spacerowanie i dobry humor a następnego zdziwienie i choroba. 

Już prawie pożegnałam moich mężczyzn do pracy i przedszkola, już myślami byłam  z powrotem w cieplutkim łóżeczku, już planowałam jak to sobie odpocznę bo właśnie tego mi brakowało. I właśnie wtedy przy ubieraniu przedszkolaka dostrzegłam dwie kropki na jego rączce. Pomyślałam co to...ze strachem zdjęłam mu piżamę i na plackach objawił mi się pełen zestaw kropek i kropeczek i wtedy już wiedziałam że nie odpocznę, że nici z wylegiwania się. Ospa a i owszem była w przedszkolu ale tak dawno, że już o niej zapomniałam. Trochę się zdziwiłam ale i przedszkolak był zdziwiony. Nic go nie boli a tu w domu siedzieć każą...
Na szczęście obyło się bez gorączki i mimo iż kropeczek bardzo dużo to jest całkiem spokojnie. Przymusowy pobyt w domu znowu nas do siebie bardzo zbliżyło. Już dawno nie byliśmy tyle dni w domu sam na sam. Nie ma pośpiechu bo i tak musimy siedzieć, nikt nas nie goni, nigdzie się nie wybieramy i jest baardzo fajnie. Prawdziwy slow life. Lepimy, rysujemy, bawimy się w strażaków i różne inne głupotki robimy, a  i nasz zielony ogródek powiększyliśmy o rzeżuchę. Jeszcze parę dni i skończy się te nasze całodzienne wspólne bytowanie, więc cieszę się każdą chwila póki mogę. Choroba która, oprócz kropeczek, jest praktycznie nie odczuwalna daje nam bardzo mile spędzony czas. 

Aż dziwne jak dobrze ta ospa na nas wpłynęła :)

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Bukiecik

Taki oto bukiecik zrobiłam dla małej księżniczki, która niedawno miała chrzciny. Tak jak kiedyś robiłam dla siostrzeńca bukiet z lizaków, tak teraz powstała wiązanka z: łyżeczek, dydusia, skarpetek i body a reszta to materiały recyklingowe :) Bukiecik mógł być większy i okazalszy ale wpadłam na pomysł parę godzin przed chrzcinami. Kupiłam więc w pośpiechu kilka rzeczy a i w końcu pozbyłam się sztucznych kwiatków z małego koszyczka wielkanocnego, który straszył u mnie w domu ;)

poniedziałek, 21 marca 2011

Och jak ja żałuję...

... że miałam potrzebę kupowania swojemu dziecku wszelkich wisiorków nad łóżeczko, kolorowych plastikowych duperelek i innych grajek  marki FP bądź też podobnych. I nie chodzi o to, że dałam się napędzić maszynie konsumpcji czy reklamie...bo dałam się ale jako niedoświadczona matka pierworodnego wybaczam to sobie. I nie chodzi tez o to że biedne chińskie dzieci składały te zabaweczki za marne centy bo pewnie 3/4 rzeczy w moim domu powstała w ten sposób. Nie mogę się oczywiście tym szczycić ale co poradzić...to znaczy pewnie coś można ale raczej nie z mojej  pozycji (mniejsza z tym, może kiedyś wrzucę kilka refleksji na ten temat).

Bo tu chodzi o to, że wydałam na to kupę forsy a teraz z perspektywy czasu widzę, że mojemu dziecku było raczej obojętne czy to jest garnuszek na klocuszek FP czy może metalowy garnek z jakimiś kuchennymi duperelami. Jedno trzeba przyznać tym zabawką, są bardzo wytrzymałe i solidne ale co z tego jak bardzo kosztowne. W gruncie rzeczy w tej cenie mogłabym mieć zabawkę jakiegoś krajowego artysty który tworzy unikaty i nie angażuje do tego chińskich dzieci. A w ogóle to najlepiej bym zrobiła gdybym dała dziecku do zabawy różne rzeczy "domowe" lub sama coś skonstruowała a forse potencjalnie przeznaczoną na plastikowe szity odkładała do skarbonki, bo...

...bo ta forsa jest przydatne dla mnie teraz, czyli dla mamy przedszkolaka. Jak pisałam wcześniej dla mojego dziecka było całkowicie egal czy ma garnuszek taki czy siaki ale teraz nie jest mu juz obojetne czy ma byle jakie auto. Teraz to musi być zygzak makkłin, a zygzak choćby miał wartość wytworzenia  50 groszy to i tak będzie kosztował słono bo przecież muszę opłacić markę Disneya. I niestety zdaje sobie sprawę, że teraz już tak będzie a pewnie będzie gorzej. I każda rozsądna mama mająca dziecko w wieku przedszkolno/szkolnych przyzna mi rację, że nie ma sensu wmawiać takiemu dziecku wyższości drewnianego dizajnerskiego autka nad np. zygzakiem makkłinem. To tak jak mi kiedyś rodzice wmawiali że plastikowa lalka Sandra z kiosku jest lepsza od oryginalnej Barbi. Teraz rozumiem, że przemawiały za nimi względy ekonomiczne ale wtedy mocno cierpiałam gdy musiałam sie bawić plastikowym bublem, któremu nawet nogi się nie zginały ;)

P.S. zygzaki potem bakugany, potem PS, potem bmxy, potem ..., potem..., a potem w wieku liceum moje dziecko może przeżyje bunt przeciwko wszelkiej komercjalizacji, konsumpcji i globalizacji i wyprze się tych wszystkich zygazków, bakuganów i innych...no ale wtedy to już będzie za późno dla mojego portfela.

Morał mam z tego taki że do czasu, aż nasze dziecko nie widzi różnicy między firmowe a niefirmowe, to nie ma sensu szaleć z tym wszystkim, bo niestety nadejdzie taki dzień, że tą różnicę zauważy...

wtorek, 15 marca 2011

jabłecznik

Byliśmy u znajomych gdzie miałam przyjemność skosztować jabłecznika dosłownie niebiańskiego. Mięciutki z dużą ilością jabłek. Następnego dnia kuszona owym kulinarnym wspomnieniem  zrobiłam swój własny. Wyszedł pyszny, mogłabym jeść i jeść. Zastanawiam się tylko po co męczyłam się przy obieraniu i tarciu jabłek, skoro mogłam kupić gotowe w słoiku za niecałe 5zł (byłoby taniej i mniej męcząco) :) Następnym razem na pewno ułatwię sobie prace.

piątek, 11 marca 2011

Moje dziecko...

Moje dziecko zdaje się być bytem bardzo społecznym. Jeszcze nie skończył 3 lat a posiada już przyjaciół za którymi tęskni, o których pyta i których wspomina. Należy do tych nielicznych dzieci w swojej przedszkolnej grupie, które mają ulubionych i mniej ulubionych kolegów. Większość bawi się jakby obok siebie, zerkając ukratkiem na innych i nie rozumiejąc za bardzo zabaw grupowych. Jednak ten mój urwis ma swoich własnych dwóch przyjaciół. Budują bazy, bawią się autami i tak sobie w trójkę biegają. Gdy jedno chore, dwaj pozostali tęsknią i mówią jak to nie moga sie doczekać powrotu tego trzeciego. 
 
Zastanawiam się czy oni już dojrzali do zabaw razem, ze sobą i w grupie a może to jakieś niewidzialne braterstwo trzech małych chłopięcych duszyczek, które rozumieją się bardziej niż rodzice przypuszczają. Z jednej strony jestem dumna z tego swojego malutkiego dziecka, które mówi mi o swoich "przyjaciołach" a z drugiej zdziwiona i zaskoczona dojrzałością takich wypowiedzi. 

pozdrawiam

wtorek, 1 marca 2011

pączusie

Parę dni temu zamarzyło mi się pączusi. Pierwszy raz w życiu je robiłam i okazało się że nie mam zdolności w tym temacie. Ciężko było wyczuć czy już się usmażyły, czy jeszcze surowe. W każdym razie wyszło dużo i nawet dobre ale pewne jest że w tłusty czwartek (to już za dwa dni) nie będę się bawić w takie rzeczy. Wydam pare złotych i kupie gotowe ;) Zostały mi 3 małe sztuki więc konsumuje je dzisiaj jako kanapeczki z dżemem...mmm...pycha.

niedziela, 27 lutego 2011

mebelki, meble, mebluchy

Na wstępie fotka z dzisiejszego spaceru, długiego, mroźnego i bardzo męczącego fizycznie. Weekend okazał się łaskawy dla piechurów i wędrowniczków, czyli dla nas ;) Kondycje mam słaba ale póki jeszcze mogę dzielnie maszeruję za moją wesołą ferajną :) Aczkolwiek tak jak jestem wykończona na ciele, tak i na umyśle. 

Moje zadanie na weekend: znaleźć meble do pokoju. Meble dużo powiedziane, raptem potrzebujemy 2 szafki. Jaki metraż takie potrzeby ;) Wymagań mamy nie wiele i jesteśmy otwarci na różne style faktury i kolory. Jednak jedno jest tylko wymagalne, muszą mieć ok 240cm wysokości. Takie tam małe, wąskie i przy okazji wysokie mebluchy. Niestety zadanie na weekend przeciągnie się na tydzień i zdaje się że może być nie wykonane. Brak mi słów i nerwów na to co można znaleźć. No przecież nie będę szukać dwóch mebelków po całym świecie...

A taka moja mała dygresja na tematy wnętrzarskie. 

Życzę Wam udanego tygodnia. Cobyśmy wszyscy zdrowi i szczęśliwi byli ;)))))

piątek, 25 lutego 2011

życie rodzinne :)

Dawno nie pisałam ale tak jakoś sie stało, że mimo iż dużo się działo jakoś weny mi brakło na udzielanie się. Ograniczyłam aktywność do przeglądania ulubionych blogów ale komentowanie też mi nie wyszło. Wybaczcie ale jak widać każdy ma lepsze i gorsze momenty w cyberprzestrzeni ;)
U nas wszystko powoli ciągnie się do przodu, celebrujemy życie codzienne codziennie...i jest wesoło. Do wieczornych rytuałów doszła nam gra w Piotrusia. Ile to śmiechu przy tym mamy aż głowa boli :) Uwielbiam w mojej rodzince to że po pracy mamy czas na zabawę z pierworodnym i nie włączamy telewizora, nie czytamy gazet. Jak to mówi mój synek: mama, tata i ja. Chociaż przyznam, iz wczoraj gdy mały wyciągał do zabawy swoje dinozaury liczyłam po cichu na chwilę spokoju, ale usłyszałam tylko: mama będzie tym dinozaurem, tata tym a ja mam tego...no to bawimy się.  Ja chyba naprawdę juz jestem DINOZAUREM ;)

A to zdjęcie które zrobiłam ostatnio podczas pichcenia w kuchni. Mój brzuch +kapcie ;)

wtorek, 8 lutego 2011

magiczne pąmiatki

Postanowiłam podzielić się z Wami, tu w sieci, moimi magicznymi pamiątkami. Mam ich dużo a każda z nich przedstawia inną historię, budzi inne emocje i wyzwala inne skojarzenia. Dzisiaj pokażę Wam kilka ludzkich twarzy utrwalonych na starych fotografiach z przełomu XIX/XX wieku. Moja mama dostała te kartoniki ze zdjęciami od swojej ś.p. ciotki. Jest na nich rodzina i przyjaciele owej cioci, czyli i moja rodzina. Niestety moja mama nie dopytała się dokładnie kim są owe postacie, czego dzisiaj bardzo żałuję i ja zresztą też. Milo by było nazwać owe osoby imieniem ale niestety zatarły się w historii rodziny już na zawsze.
Za każdym razem gdy na nie patrze czuję jakbym tam była, w tamtych czasach, nosiła te piękne stroje...Za każdym też razem zastanawiam się co robiły te kobiety. Pewnie wychowywały dzieci i prowadziły dom a może były wyzwolone i samodzielne. Np. ta młoda dziewczyna z bukietem w ręku, w tej ślicznej sukience...jakie miała poglądy, co robiła...


Mogła bym tak na nie patrzeć godzinami i się zastanawiać czy jestem może do którejś z nich choć trochę podobna. Uważam się za osobę twardo stąpającą po ziemi ale tak naprawdę targają mną sprzeczności i teraz gdy mam więcej czasu dla siebie potrafię się zagapic na te kartoniki i dumać jak to kiedyś było. Mam teraz czas i mogę sobie pozwolić na myślenie o różnych sprawach, o których pracując na pełnym etacie pracownika a potem matki i żony, nie mogłam sobie pozwolić. Muszę korzystać z tych chwili bo niedługo się to skończy i znów wrócę to szarej i szybkiej codzienności: praca,dom, praca, dom...

poniedziałek, 7 lutego 2011

moja łąka

Moja łąka na oknie zmieniła kolor z zielonego na żółty. Pod wpływem domowego ciepła z wiotkich łodyżek, w ciągu dosłownie kilku godzin, wydostały się piękne żonkile. Duży Brat nie może się nadziwić jak szybko ta przyroda działa.

P.S. Patrząc na nie koje swoją duszę i marzę...i marzę

wtorek, 1 lutego 2011

rozgrzewane spacery

Obiecałam Dużemu Bratu (tak się teraz tytułuje moje dziecko, bo wiadomo mały brat w brzuszku) spacer w poszukiwaniu oznak wiosny. Pogodynka zapewniała 0 stopni i bezchmurne słoneczne niebo, ale ta prognoza mieściła się akurat w tych 5% niesprawdzalności. Było bardzo chmurnie i bardzo zimno, a spacer przerodził się w odszukiwanie resztek zimy. Było na prawde miło, zwłaszcza że mieliśmy ze sobą nasze nieodłączne wyposażenie, czyli termos i poczęstunek. Tak, tak jeśli zobaczycie taka trójkę -kobieta z brzuchem, mężczyzna i dziecko + termos to będziemy to prawdopodobnie my. No już tak mamy, że jak jest zimno to herbatka czy kawka spaceruje z nami ;) Takie to nasze rozgrzewane spacery.