poniedziałek, 21 marca 2011

Och jak ja żałuję...

... że miałam potrzebę kupowania swojemu dziecku wszelkich wisiorków nad łóżeczko, kolorowych plastikowych duperelek i innych grajek  marki FP bądź też podobnych. I nie chodzi o to, że dałam się napędzić maszynie konsumpcji czy reklamie...bo dałam się ale jako niedoświadczona matka pierworodnego wybaczam to sobie. I nie chodzi tez o to że biedne chińskie dzieci składały te zabaweczki za marne centy bo pewnie 3/4 rzeczy w moim domu powstała w ten sposób. Nie mogę się oczywiście tym szczycić ale co poradzić...to znaczy pewnie coś można ale raczej nie z mojej  pozycji (mniejsza z tym, może kiedyś wrzucę kilka refleksji na ten temat).

Bo tu chodzi o to, że wydałam na to kupę forsy a teraz z perspektywy czasu widzę, że mojemu dziecku było raczej obojętne czy to jest garnuszek na klocuszek FP czy może metalowy garnek z jakimiś kuchennymi duperelami. Jedno trzeba przyznać tym zabawką, są bardzo wytrzymałe i solidne ale co z tego jak bardzo kosztowne. W gruncie rzeczy w tej cenie mogłabym mieć zabawkę jakiegoś krajowego artysty który tworzy unikaty i nie angażuje do tego chińskich dzieci. A w ogóle to najlepiej bym zrobiła gdybym dała dziecku do zabawy różne rzeczy "domowe" lub sama coś skonstruowała a forse potencjalnie przeznaczoną na plastikowe szity odkładała do skarbonki, bo...

...bo ta forsa jest przydatne dla mnie teraz, czyli dla mamy przedszkolaka. Jak pisałam wcześniej dla mojego dziecka było całkowicie egal czy ma garnuszek taki czy siaki ale teraz nie jest mu juz obojetne czy ma byle jakie auto. Teraz to musi być zygzak makkłin, a zygzak choćby miał wartość wytworzenia  50 groszy to i tak będzie kosztował słono bo przecież muszę opłacić markę Disneya. I niestety zdaje sobie sprawę, że teraz już tak będzie a pewnie będzie gorzej. I każda rozsądna mama mająca dziecko w wieku przedszkolno/szkolnych przyzna mi rację, że nie ma sensu wmawiać takiemu dziecku wyższości drewnianego dizajnerskiego autka nad np. zygzakiem makkłinem. To tak jak mi kiedyś rodzice wmawiali że plastikowa lalka Sandra z kiosku jest lepsza od oryginalnej Barbi. Teraz rozumiem, że przemawiały za nimi względy ekonomiczne ale wtedy mocno cierpiałam gdy musiałam sie bawić plastikowym bublem, któremu nawet nogi się nie zginały ;)

P.S. zygzaki potem bakugany, potem PS, potem bmxy, potem ..., potem..., a potem w wieku liceum moje dziecko może przeżyje bunt przeciwko wszelkiej komercjalizacji, konsumpcji i globalizacji i wyprze się tych wszystkich zygazków, bakuganów i innych...no ale wtedy to już będzie za późno dla mojego portfela.

Morał mam z tego taki że do czasu, aż nasze dziecko nie widzi różnicy między firmowe a niefirmowe, to nie ma sensu szaleć z tym wszystkim, bo niestety nadejdzie taki dzień, że tą różnicę zauważy...

4 komentarze:

  1. Rozumiem doskonale o czym mówisz, ja długo nie kupowałam drogich zabawek, Zuzia jako pierwsza wnuczka dostawała ich cała masę, teraz jest na etapie zabawy w bale przebierańców, przedszkole i przebiera wszystkie swoje misie w swoje ubranka :)
    ale już mi powiedziała, że na urodziny to by chciała dostać syrenkę barbi... widziała u koleżanki...

    OdpowiedzUsuń
  2. Doskonale Cie rozumie, kazda z nas ma podobne dylematy... ja dlugo nie kupowalam drogich zabawek bo nie widzialam w tym sensu. Nawet teraz nie wszystko kupuje co by sobie syn zazyczyl i wiem, ze z wiekiem jest to coraz trudniejsze... Lepiej sie z tym nie spieszyc, przyjdzie samo, im pozniej tym lepiej... :-)

    Serdecznosci. M

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajny post... znam ten ból... :)

    OdpowiedzUsuń
  4. mój klops ma dopiero 6 tygodni więc nie mam Twojej perspektywy i musze przyznać, że sama jestem w tej pułapce - wybieram produkty markowe, które sama chciałabym mieć jako dziecko. przynajmniej tak sobie tłumaczę. to prawda, że młodemu jest kompletnie obojętne ale to chyba taki moment, że wybieramy rzeczy trochę bardziej dla siebie niż dla dziecka :)
    ja też pamiętam dramat nieposiadania barbie z pewexu tylko w zastępstwie fleur czy jakoś tak, której filcowały się włosy i miała nieproporjonalną głowę i nie miała ładnych ubranek... i chyba trochę dlatego teraz tak bardzo chcę dać mojemu synkowi wszystko najpiękniejsze, najbardziej kolorowe i najfajniejsze na świecie, choćby trochę to było nierozsądne... zgadzam się z Tobą, że nie jest to racjonalne i może mi to przejdzie. przy okazji przyznam szczerze, że te wszystkie koszmarki komercyjne czekające nas w przyszłości w postaci manii bohaterów tandetnych kreskówem przyprawiają mnie o mdłości...
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń